"Ale wkoło jest wesoło" chciałoby się zaśpiewać.
Ruszyły sprawy w Starostwie. Wygląda na to, że nie będzie obsuwy w terminach.
Mam prawie zakontraktowany kredyt w PKO BP (musze jeszcze doczekać najbliższych targów, by potwierdzić ofertę na warunkach targowych).
Zacząłem przygotowywać działkę. Poznałem swojego nowego sąsiada i jego projekt (będzie bardzo podobny do naszego domu). Fajny gość, mniej więcej w moim wieku. Nawet dogadaliśmy pewne sprawy związane z dostępem do terenu budowy. Prawie sielanka.
I dziś dzwonię do murarza a ten w żywe oczy mówi, że już ma inną robotę zamiast mojej.
Co za dziwny gość. Dogadaliśmy się co do ceny. Dogadaliśmy termin rozpoczęcia na czerwiec/lipiec, bo mnie tak pasowało a on miał jeszcze od marca inną budowę zaczynać. No i bliżej czerwca dzwonię umówić się na pogawędkę o szczegółach budowy a tu nóż w plecy.
Trudno. Pies z nim tańcował. Pewnie wyd....ł kogoś na większą kasę i mnie przy okazji. Dobrze, że tak się stało, bo z takim człowiekiem pewnie bym budowy nie skończył. Dla mnie słowo ma zupełnie inne znaczenie i wagę.
Ale od czego inwestorzy mają małżonki? Gdzie diabeł nie może ...
No i co się okazuje po krótkich poszukiwaniach. Pełno ekip gotowych budować choćby od jutra i za przyzwoite pieniądze. Zaskoczyło mnie to nieco ale widocznie ograniczenie kredytowania zaczyna skutkować małym bezrobociem wśród murarzy.
No i jak zawsze okazuje się, że "jeszcze tak nie było, żeby nie było" jak mawiał mój serdeczny kolega ze studiów :)
Sam się dziwię, że mnie nic nie denerwuje. Czy ja jeszcze żyję?